Kinga Rusin tłumaczy, że nie jest resortowym dzieckiem, tylko miała mamę pracującą w USA

Kilka dni temu

pochwaliła się na Instagramie

We wpisie poinformowała, że z uwagi na sytuację na Maui wraz ze swoim ukochanym zrezygnowała z dłuższego pobytu na wyspie i

Jednocześnie Kinga zaprzeczyła, jakoby całe Hawaje, w tym Maui miały zostać strawione przez ogień. Wrzuciła też kilka zdjęć

Pod postem pojawiło się wiele komentarzy, także takie, w których internauci pytali o to,

wystarczającą kwotę na taką podróż. Nazwali ją także

W związku z tym Rusin opublikowała nowy wpis, w którym przypomniała komentującym, że jej mama pracowała w USA. Dodała, że ich wyjazd nie ma nic wspólnego z byciem "resortowym dzieckiem".

"À propos mojego wczorajszego postu i pytań, które się pojawiły. Jak to możliwe, że było nas z mamą stać w 1992 na podróż na Hawaje? Mama pracowała w tym czasie w Stanach (opiekowała się starszymi ludźmi), więc jeżeli niektórzy piszą, że byłam

- napisała.

"

ale i tak myślę, że te wakacje kosztowały ją lwią część tego, co tam zaoszczędziła. Może dlatego wtedy nie dorobiłyśmy się ani samochodu, ani większego mieszkania. Najwyraźniej pociąg do wydawania pieniędzy na podróże mam po niej! Można odziedziczyć po rodzicach gorsze cechy. Ja jestem jej za ten "gen" podróżniczej rozrzutności dozgonnie wdzięczna" - dodała.

Dziennikarka podkreśliła, że mama nie załatwiła jej pracy:

"Moja mama

(mieszkała wtedy w USA). NIE ZAŁATWIŁA mi pracy na wizji! Mama zaczęła pracować w TVP, kiedy ja już byłam na telewizyjnej placówce w Stanach, czyli ponad rok po tym, jak zadebiutowałam na małym ekranie" - napisała.