donald.pl: Czy w książkach jest pieniądz?
Michał Michalski: Jak się włoży 50 zł jako zakładkę, to tak. A biznesowo niespecjalnie, trzeba się dużo i przede wszystkim może długo napracować i namęczyć, a potem jeszcze trzeba mieć trochę szczęścia. Wtedy można coś zarobić. Ale nadal nie są to pieniądze jak w jakimś korpo.
donald.pl: Czyli jesteś takim Johnem Wickiem literatury? Wiesz co jest świetnie napisane i co będzie hitem?
Michał Michalski: Zdarza się, bo na przykład udało się kiedyś wydać autora, który chwilę później dostał nagrodę Nobla. To pomaga. Natomiast najczęściej wydajemy wartościowe naszym zdaniem pozycje, których popularność jest trudna do przewidzenia. A ich sukces stanowi sprzedaż w wolumenie, który nie interesowałaby dużych wydawców.
donald.pl: A nie myśleliście, żeby znaleźć utalentowanych polskich autorów, wydać ich, rozpromować na świecie i mieć z tego kupę kasy? I żeby oni też mieli?
Michał Michalski: To ciekawa myśl, bardzo oryginalna, zapiszę ją sobie na później. Problem jest już jednak na samym początku, bo Polacy niechętnie czytają innych Polaków. Przynajmniej nie w kategorii "literatura piękna". Z gatunkową bywa różnie, choć od kilku lat obserwuje się mocny wzrost sprzedaży Polaków w Polsce w kategorii "kryminał'. Kiedyś ludzie w ogóle nie chcieli na to patrzeć. Może mieli dość syfu za oknem, żeby jeszcze o nim potem czytać. Syf zagraniczny był niejako uwalniający. Ale czasy się zmieniły, Polska też i zainteresowanie krajowym kryminałem czy thrillerem przeżywa renesans.
Michał Michalski: Nie wiem, może powinien to zbadać jakiś socjolog. Oczywiście, jest ścisła topka, w kraju i na świecie sprzedaje się świetnie Andrzej Sapkowski albo laureatka nagrody Nobla, Olga Tokarczuk. Ale potem długo nic. Są też w Polsce nazwiska popularnych pisarzy, którzy wyrobili sobie markę i mają swoje grono odbiorców. Ale debiutantom jest ciężko najpierw zaistnieć, a potem się przebić.
donald.pl: Czytaliśmy niedawno debiutanta, którego wydaliście. Książka "Krzywda" napisana przez historyka, dzieje się w XVII-wiecznej Polsce i ociera się o horror. Fajna, solidna robota. To był sukces?
Michał Michalski: Jak na warunki naszego wydawnictwa, to tak.. Dla nas - na ten moment ok 2000 sprzedanych w egzemplarzy w 3-4 miesiące, to mega wynik. Dla autora chyba też.
donald.pl: A co jeszcze was wyróżnia, poza tym, że jesteście niszowym wydawnictwem, która próbuje sprzedawać ciekawe pozycje?
Michał Michalski: Społeczność. Jest wokół nas tyle fajnych ludzi, że wypaliło u nas coś rzadkiego, mianowicie
prenumerata
. Ludzie kupują w ciemno to, co zdecydujemy się wydać.
Michał Michalski: W dużej mierze tak, bo kto nas śledzi, może oczywiście zgadywać parę najbliższych pozycji, ale są też tacy, którzy kupują 22, czy 44 pozycje do przodu. Na cały rok.
donald.pl: Czy masz taką chorobę zawodową, że ludzie mówią ci, że piszą książkę i chcą wiedzieć, ile można zarobić?
Michał Michalski: Oczywiście. A ja im odpowiadam, żeby dali sobie spokój. A jak dopytują, to mówię, że to zależy i odzieram ich ze złudzeń.
donald.pl: A ile można zarobić?
Michał Michalski: Po odjęciu kosztów, dodaniu zysków, powiedzeniu 10 razy "to zależy", można zarobić jakieś 10000-15000 zł jak dobrze pójdzie. Wszystkie przypadki w stylu Jakuba Żulczyka, sukces sprzedażowy, potem ekranizacje i inne wspaniałości, to pojedyncze i dość wyjątkowe historie.
donald.pl: Czy jest w polskim guście coś, czego nie rozumiesz i co zaskakuje ciebie samego?
Michał Michalski: Tak, zamiłowanie do literatury faktu. Miłość Polaków do reportaży jest dość wyjątkowa na skalę europejską. Rzadko się zdarza, by innych krajach w EU książki reporterskie królowały na listach bestsellerów, a u nas to norma. Wydaliśmy też taką książkę "Nigdy, nigdy, nigdy" norweskiej autorki Linn Stromsborg, która nie była żadnym bestsellerem u niej w kraju. Ale u nas banger. Łącznie (ebook i papier) jakieś 15 000 kopii. Wszyscy zaskoczeni, od agentów po samą autorkę, a na nas kończąc. Z drugiej strony, wydaliśmy kiedyś książkę "Ośli Brzuch", hit w Hiszpanii (skąd jest autorka) i we Włoszech, a u nas jak kamień w wodę.
donald.pl: Dobra, kogo obstawiacie z Noblem w tym roku?
Michał Michalski: Liczę na jednego z 3 naszych autorów: Thomasa Pynchona, Cesara Airę, albo Mirceę Cartarescu. Jednocześnie trochę się boję, że Akademia Szwedzka znów wyskoczy z jakimś Bobem Dylanem z kapelusza.
donald.pl: Poprosimy jeszcze o jakieś okruchy optymizmu. Jak to jest, że taka malutka Norwegia, kraj z populacją poniżej 6 milionów, jest taką potęgą literacką a my nie?
Michał Michalski: Podejrzewam, że z tych samych powodów, dla których nie jesteśmy potęgą piłkarską. Talenty są, ale wsparcia, i to takiego porządnego, instytucjonalnego, i przede wszystkim długotrwałego nie ma. Świetnym przykładem jest tutaj Korea, która najpierw mocno inwestowała w swój przemysł filmowy i jego promocję (skończyło się na Oskarze), a nieco później w literaturę - skończyło się na zalewie świata koreańskimi "książkami kocykami", ale też literackim Noblem dla Han Kang w zeszłym roku.
donald.pl: Do licha, czyli nawet tutaj trzeba mieć jakąś strategię i ją konsekwentnie realizować?
Michał Michalski: W starej Europie czy USA, ważnym elementem rynku literackiego poza instytucjami publicznymi są komercyjne agencje literackie działające na skalę światową. Takich agencji w Polsce, które mogłyby wciskać innym krajom nasze książki za bardzo nie mamy. Więc zostaje instytucjonalna (państwowa) droga, granty, te sprawy. My staramy się w tym obszarze działać, ale idzie powoli. Póki co udało się sprzedać prawa do "Końca" Marty Hermanowicz do Holandii. Ale liczę, że to początek.
donald.pl W takim razie życzymy powodzenia i poprosimy o polecjaki kulturalne. Co oglądasz, gracz albo czytasz, kiedy nie robisz tego w pracy?
Michał Michalski: Z grami jestem opóźniony choć lubię. Aktualnie cisnę w remaster "Days gone", dobrze się bawię, chyba najlepiej od ukończenia "Ghost of Tsushima". Z seriali bardzo mi podszedł "Black Rabbit" na Netflixie oraz z wypiekami czekam na kolejne odcinki "Grupy zadaniowej" na HBO. Z książkami najtrudniej, bo głównie czytam (na poły z obowiązku, ale głównie dla przyjemności) nasze książki, ale świetną lekturą w ostatnich tygodniach był dla mnie "ZATO" Alice Lugen o miastach zamkniętych w Rosji. Polecam też oczywiście śledzić naszego FB czy Instagrama, bo wydaje mi się, że nie są to standardowe social media wydawnictwa. A dla tych, którzy chcieliby się więcej dowiedzieć o samym rynku książki mamy nasz
podcast
.