Paweł Kunz
, bloger i redaktor portalu fly4free.pl na swojej stronie internetowej 
2b3.in
 poświęconej tematyce podróżniczej opisuje, jak krok po kroku 
"zhackował" dziennikarkę i celebrytkę Kingę Rusin
. Historię prezentuje ku przestrodze, aby pokazać, jak łatwo, dzięki informacjom udostępnianym w sieci, dotrzeć do najwrażliwszych danych osobowych. 
Jak relacjonuje bloger, 9 maja Kinga Rusin na facebookowym profilu, który obserwuje ponad 130 tysięcy osób, 
pokazała zdjęcie swojej karty pokładowej
.

fot. 2b3.in
"Na pozór to tylko informacja, że
 Kinga Rusin będzie lecieć z Frankfurtu do Warszawy
, 10 maja. Klasa ekonomiczna, kod kreskowy, nic wielkiego i groźnego" - pisze i od razu przestrzega, że
 pozornie niewinne informacje dają dostęp do wrażliwszych danych
. 
Dzięki wpisaniu 
nazwiska i numeru rezerwacji
 udało mu się zalogować na konto Kingi na stronie Lufthansy. Tam dociera do 
pełnych danych osobowych 
(drugie imię Kingi to Judyta), 
danych karty kredytowej, numeru paszportu i szczegółów wcześniejszych i przyszłych połączeń
.
Uzyskuje również dostęp do szczegółów 
numeru wizy Rusin do USA 
oraz innych informacji przekazywanych przez linie lotnicze władzom USA w ramach programu Advance Passenger Information System. Znajduje szczegółowe dane adresowe miejsca, gdzie Rusin miała przebywać w Los Angeles. 

fot. 2b3.in
"Tego typu dane w rękach osoby nieuprawnionej, która chciałaby zrobić z nimi coś niedobrego (dla Kingi Rusin), są po prostu bezcenne. Umówmy się: wszystko jest podane na talerzu i
 woła 
wykorzystaj mnie
. Trzeba działać i zapobiegać" - pisze bloger.
"Tu naprawdę 
spektrum możliwych problemów jest szerokie
. Kilka kliknięć dzieli potencjalnych 
bad guys
 od głupiej zabawy, typu zmiana posiłku na pokładzie - podczas lotu - na dania koszerne albo dziecięce. Lub na zamówienie asysty na lotnisku. (...) Gorzej, że równie dobrze
 można anulować wszystkie przyszłe loty
, które byłyby zakupione i czekałyby na odbycie podróży. Lub dokonać zakupu przelotów z wykorzystaniem zdobytych mil" - pisze bloger
"O danych osobowych, które mogą posłużyć do wszelakich wyłudzeń i nadużyć, nawet nie wspominam: 
w tej sytuacji jedynym sensownym rozwiązaniem jest natychmiastowe zastrzeżenie paszportu i wyrobienie nowego dokumentu"
 - dodaje. 
Dalej opisuje, że od razu wysłał do Kingi Rusin 
wiadomości przestrzegające przed konsekwencjami umieszczania w sieci karty pokładowej
, najpierw za pośrednictwem Facebooka, potem również Messengera. Relacjonuje, że pod postem pojawiło się wiele podobnych komentarzy, w których fani dziennikarki podkreślali powagę sytuacji. 
Karta pokładowa zniknęła z profilu Rusin dopiero 
po kilku godzinach
. Odpowiedzi od Kingi ani od osób prowadzących jej profil bloger nigdy nie otrzymał. 
"Wczoraj spotkało to Kingę Rusin, jutro 
może być udziałem każdego turysty
, który pochwali się kartą pokładową w swoich mediach społecznościowych. Facebook, Instagram, Twitter - każdy z tych serwisów kusi możliwościami bycia na bieżąco z wszystkimi obserwującymi, fanami, rodziną, przyjaciółmi. Nawet w przypadku podróży na drugi koniec świata. Ale niekiedy warto zastanowić się, czy 
naprawdę WSZYSTKO trzeba wrzucać w sieć?"
 - pisze bloger. 
"Dopóki biometryczne metody boardingu nie wyprą tradycyjnych kart pokładowych - niezależnie od formy, papierowej lub jako elektroniczny plik - traktujmy je jako
 ważny dokument, mówiący o nas wiele
. Nie publikujmy ich w mediach społecznościowych (nawet z zamazanymi danymi) - 
kod BCBP jest bardzo łatwy do deskrypcji"
 - ostrzega. 
Pokazuje, jak kod można zeskanować na stronie internetowej, np. 
Barcode Reader
. 

fot. 2b3.in
"Warto zapamiętać, że 
dane zawarte na karcie pokładowej mogą mówić o nas więcej, niż nam się wydaje
. Bądźcie świadomymi podróżnikami, nie sprowadzajcie na siebie (sami!) kłopotów, zwłaszcza podczas wojaży po Europie i świecie".
Cały wpis blogera można przeczytać 
tutaj
.