Od 2010 do 2017 roku spółka Ruch SA odnotowała blisko 
600 milionów złotych straty
. Coraz głośniej mówi się o jej upadku, który wiązałby się z 
utratą pracy tysięcy osób
 i
 załamaniem sprzedaży większości tytułów prasowych
 (Ruch odpowiada za około 25% dystrybucji prasy). Nie mówiąc o utrudnionym dostępie do biletów komunikacji miejskiej i innych drobiazgach.
Pomyślelibyście, że zarząd poniósł na pewno konsekwencje tak dramatycznej sytuacji? Otóż nie, nie w Polsce. Wygląda na to, że wynagrodzenie zarządu jest wręcz jednym z powodów tej sytuacji.
Jak donosi 
Super Express
, w tym samym okresie, gdy 
spółka traciła setki milionów
, zarząd wypłacił sobie łącznie ok. 
80 mln zł wynagrodzeń
.
Sam prezes 
Igor Chalupec
, mimo faktycznego bankructwa spółki, do niedawna 
zarabiał 350 tys. zł miesięcznie
 (!). Ale to nic, bo 
uważajcie: dodatkowo jego spółka Icentis
 w latach 2010-2016 
otrzymała od Ruchu... 34,5 mln zł za „usługi zarządzania”
.
Jak to możliwe, że znalazły się dla niego aż takie pieniądze? To niestety bardzo proste:
Zarząd, który w 2010 r. przyszedł do spółki wraz z jej prywatyzacją, 
finansował bieżącą działalność z wyprzedaży nieruchomości
, a gdy ta możliwość się skończyła, 
w firmie zabrakło pieniędzy
 
- pisze 
Super Express
.
Na "usługi zarządzania" dla spółki prezesa oraz na wynagrodzenia dla zarządu Ruch wydawał rocznie ok. 10 mln zł, a w rekordowym 2015 r. aż 12 mln zł. Jednocześnie firma nie płaciła wydawcom za gazety. Jest im winna wielomilionowe kwoty, co niektóre mniejsze wydawnictwa może doprowadzić do bankructwa.
Jak się wytłumaczyć w tak jednoznacznej sytuacji?
Super Express
 próbował dowiedzieć się od Chalupca o przyczyny katastrofy finansowej Ruchu i o gigantyczne wynagrodzenie, jakie pobierał mimo tego. W odpowiedzi rzecznik spółki 
Joanna Dzwonkowska
 poinformowała, że ponieważ Ruch jest obecnie w procesie postępowania układowego oraz trwają rozmowy z wydawcami,
 "spółka nie komentuje swojej obecnej sytuacji finansowej"
.
Nie komentuje też sytuacji finansowej prezesa.
Kto za to zapłaci? Być może my wszyscy, bo pojawiają się już takie pomysły: