Premier Kanady, słynący z fotogenicznosci i sprawności medialnej, ma spore problem wizerunkowy. Musi zmierzyć się nie tylko z głośną aferą, ale też z jej szczególnym charakterem. Dziennikarze
Globe and Mail
opisali jego osobiste starania, aby minister i prokurator generalna Kanady przestała niepokoić skorumpowaną fimę SNC-Lavalin.
Firma zajmowa się projektami budowlano-inżynieryjnymi. Miała szereg problemów: oskarżenia o korupcję, defraudacje, oszustwa i niejasne powiązania z władzą. Jest też dużym pracodawcą, łącznie zatrudnia ok 50 000 osób.
Jody Wilson-Raybould
, była już minister sprawiedliwości i jednocześnie prokurator generalna Kanady (w Kanadzie tak jak w Polsce te funkcje są połaczone), potwierdziła przed komisją parlamentarną, że między wrześniem a grudniem zeszłego roku premier oraz 11 jego doradców nakłaniali ją,
by zaprzestała ścigania
SNC-Lavalin.
Firmie poza karami finansowymi groziło odsunięcie na 10 lat od udziału w przetargach publicznych
. To kosztowałoby ją miliardy dolarów. Jej prawnikom udało się w końcu zawrzeć ugodę, która nie odbierała SNC-Lavalin możliwości uczestniczenia w przetargach. W kluczowym momencie minister została przeniesiona na inne stanowisko.
W akcie protestu,
podała się do dymisji. Firma natomiast dopięła swego
i nie jest obecnie odsunięta od przetargów.
Trudeau zaprzecza oskarżeniom, jakoby miał osobiście interweniować w obronie korporacji. Zapewnia, że on "
jedynie proponował, aby wspólnie znaleźć jakieś rozwiązanie
". Twierdzi też, że "chodziło mu jedynie o ochronę miejsc pracy".
Cała afera odnawia wizerunek polityka-przedsawiciela elit, od którego premier stara się uciekać. Afera wybuchła też
w sytuacji nasilających się niepokojów: podwyżek cen prądu i benzyny, pogarszającej się ogólnej jakości życia
i nieuregulowanych spraw ze statusem rdzennych obywateli Kanady.
fot. East News